Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.
— 57 —

dawno przecież był pogrzeb, a co tam mówiono o przyjaźni, o życzliwości, o opiece, tegoby na wołowej skórze nie spisał. Gdyby do ściany kto tyle nagadał co my do tej kobiety, toby chyba ściana się zawaliła!
— Przepraszam cię, mój Leonie, — odezwał się pan Feliks, najpierw nie wy tylko my — bo i ty przemawiałeś, więcej niż my wszyscy razem To pierwsza rzecz, — a druga: my i dziś jesteśmy dla tej osoby życzliwi i gdyby czego potrzebowała, liczyć na nas może, jako na przyjaciół swego nieboszczyka męża.
— Prawda! prawda! — odezwało się kilka głosów, może na nas liczyć jak na swoich, na bliźnich, na przyjaciół.
— Proszę, — odezwał się drwiąco pan Leon, ciekawym jak i w czem?
— We wszystkiem, — wtrącił pan Antoni — ale, kochany panie Leonie, ja nie pojmuję o co ci chodzi i dla czego jesteś taki wzburzony. Możnaby myśleć, że spotkało cię jakie nieszczęście, żeś majątek stracił, że ci ktoś najbliższy umarł.
— I jeszcze co? Wymyśl pan więcej.
— No nic, tylko mówi się, tak sobie dla przykładu, dla wyrażenia jakim nam się wydajesz.
— Dyabli komu do tego...
— A przepraszam. Swoi tu jesteśmy, do-