brzy znajomi przyjaciele Siadaj-no tu, przy nas, w towarzystwie, otwórz przed nami serce, powiedz, cóż się stało, że wpadłeś tu jak bomba nabita strasznemi wieściami...
— Co miało się stać? — odrzekł spokojniej nieco pan Leon i zajął miejsce przy stole. Przedewszystkiem każę sobie piwa podać, bo w gardle mi zaschło; życie jest marne, obrachowawszy dobrze wszystkie jego plusy i minusy, przekonywa się człowiek, że wszystko razem niucha tabaki nie warto.
— No, no... Cóż tak czarno zapatrujesz się, kochany panie Leonie.
— Bo czarno jak w kominie. Gdzie się obrócisz, czego się dotkniesz, wszędzie źle... Choćby naprzykład z owym placem i z wdową. Zdawało się, że jest coś, a tymczasem nie ma nic.
— Jakże, przecież plac jest, nikt go nic ukradł.
— A no jest, ale nie ma żadnej wartości.
— Gadanie.. Plac nie ma wartości!
— Zaraz was przekonam.
— Bardzo prosimy, — rzekł pan Antoni, chociaż osobiście nie wiele nas ten kram obchodzi, ale ze względu na wdowę, dobrze wiedzieć. Można jej coś poradzić, jaką pomoc dać, żeby biedactwo nie zginęło.
— Naturalnie! Prosimy więc, prosimy, —
Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.
— 58 —