— Znajdzie się i robota. Będziemy razem sprzątały, gotowały... jak w domu, zawsze jest jakieś zatrudnienie. Będziemy chodziły do kościoła, na spacer, do znajomych...
— Jednem słowem mam być twoją boną...
— Ależ, nie boną, ciociu, tylko opiekunką, krewną, któraby zastępowała mi matkę w mojem sieroctwie i osamotnieniu. Ciocia chyba rozumie, czego ja szukam, przychylności, serca...
Starowinie powieki drgać zaczęły...
— Nie mam ja, — rzekła, czem płacić za mieszkanie i wszelkie wygody...
— Któż o zapłacie mówi... to ja raczej.
— Przepraszam, dość, pozwól niech się namyślę... Stosunek nasz, jeżeli ma być, to musi być jasny, jasny przedewszystkiem; ja daję to, a ty to, niech wiemy, czego jedna od drugiej ma żądać..
Rzekłszy to, ruchliwa kobiecina zaczęła szybko chodzić po pokoju. Po jakiejś chwili zatrzymała się przed młodą wdową i rzekła:
— Już... obmyśliłam...
— Więc zgoda?
— Dobrze. Ja będę ci wszędzie towarzyszyła, — to jedno; będę zawsze przy tobie — to drugie; sprzątanie, gotowanie obiadów i w ogóle całe gospodarstwo ma być na mojej głowie, — to trzecie; za to dostanę mieszkanie, pożywienie i opranie. Na trzewiki,
Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.
— 66 —