się tylko podoba, ale ja myśli pańskich nie przenikam — i zgadywać nie chcę. Na cóż mi to? Boże jedyny! Stara babina, o kościele, i pacierzu o trumnie i Powązkach mi myśleć, nie o czyich sprawach.
Pan Leon brwi marszczył, wąsa przygryzał, znać było po nim, że jest wzburzony i zły. Wstał z krzesła, zbliżył się do okna, wyjrzał na ulicę. Pani Kowalska utkwiła oczy w robótkę i szybko poruszała palcami. Nagle, jakby powziąwszy jakieś postanowienie, zbliżył się szybko do swej przeciwniczki.
— Proszę pani — rzekł.
— Słucham! Co pan rozkaże?
— Po co mamy grać w ślepą babkę?
— My? To niby ja i pan?
— Naturalnie. Do czego ta komedya? Ja jestem człowiek praktyczny, na rzeczy się znam, wiem, że ręka rękę myje, wiem, że kto smaruje, ten jedzie. Lubię stawiać kwestyę jasno...
— To bardzo ładnie z pańskiej strony, ale nie mam pojęcia, do czego zmierzają te słowa...
— Chciałem pani coś zaproponować. Czy można?
— Ależ słucham pana dobrodzieja z wielką ciekawością, bo przyznam się, że dotychczas wyobrażenia nie mam o co idzie.
Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.
— 80 —