— O! ja się nie mylę! I to wiem również, że przedstawia mnie pani przed nią w najgorszem świetle. Przecież tak nie można, tak się nie godzi. Ja pani nic złego nie zrobiłem!
— Powtarzam, że to uprzedzenie.
— Porozumiejmy się, pani łaskawa...
— No!?
— Pani jest kobieta niezamożna.
— Zapewne...
— Pani ma, niby tutaj przy siostrzenicy przytułek, ale czy to wieczne? Od kaprysu, od fantazyi zależeć — niemiła rzecz. Lepiej byłoby mieć własny fundusz, choćby i mały, ale bądź co bądź dający pewną niezależność.
— Prawda, ale zkądże go wziąć? Trzeba się godzić z losem i przyjmować to, co Bóg daje.
— Otóż, jabym pani taki fundusz, ma się rozumieć niewielki, mógł dać.
— Takie dobrodziejstwo, panie łaskawy. Zkąd i zaco? Pojęcia nie mam.
— Zkąd? — z dobrego serca i życzliwości — a za co? za to, żeby mi pani nie przeszkadzała, za to, żeby pani przemówiła za mną przychylnie... No co? Jakże? Pani Kowalska, miejże pani litość nademną! Ja do pani przemawiam, a pani milczy jak zaklęta.
Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.
— 82 —