więc dzwoniłem; dzwoniłem z wielką cierpliwością i napewno... wiedziałem, że pan przecie otworzy.
— Niechże pan Grinszpan wejdzie... proszę.
— Owszem, nawet, jeżeli pan pozwoli, siądę. Nic nie mam zdrowia do schodów.
— Siadaj pan i powiedz co cię tu dziś sprowadza. Bez przyczyny nie przyszedłbyś.
Grinszpan ramionami wzruszył.
— Bez przyczyny?! Gdzie jest taki waryat, któryby leciał tu bez przyczyny z końca Dzikiej ulicy... Pan kazał pilnować tamtego placu, pan obiecał za to pilnowanie zapłacić, więc ja pilnuję, bo od tego jestem Grinszpanem... Pan mówił, że ma chęć kupić go.
— Tak jest... mam ochotę.
— Więc przychodzę umyślnie, aby powiedzieć: niech się pan śpieszy, bo amatorów na ten interes dużo. W przeszłym tygodniu o mały włos nie skończyli.
— Kto?
— Nasze żydki... Było prawie już, już, tymczasem wdała się w to jakaś pani
— Co za jedna?
— Albo ja wiem; stara, zła i bardzo gwałtowna. Powiedziała tym kupcom, że są gałgany, że oszukaństwem żyją i poprostu wyrzuciła ich za drzwi. Tymczasem to byli
Strona:Klemens Junosza - Wdowa z placem.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.
— 86 —