na złożona z siedmiu wyżłów i tyluż pudli pod prezydencją lisa.
Bohater przedewszystkiem potrzebował się przebrać, widząc jednak, że grzeczne żądania nie doprowadzą do rezultatów pożądanego pośpiechu, dobył z piersi mocnego basu, wspomniał coś o lasce i obiecał na piwo. I po chwili, mógł widzieć błogosławione owoce wpływu basu, laski i piwa na cywilizację misiuresów.
Jakoż po niedługim czasie, buty jego jaśniały blaskiem lakieru, a szaty jego pozbawione pyłu, wyglądały przyzwoicie i znośnie.
Dwaj balwierze i perukarz złożyli uczone konsyljum nad brodą i głową bohatera, poczem gdy już cała powierzchowność młodzieńca przybrała charakter uroczysty, trzeba było myśleć o wizycie.
— Wiesz gdzie mieszkają państwo ***? — zapytał.
— Za co nie, odparł misiures, obrażony samem przypuszczeniem o tak grubej nieświadomości.
— To prowadź.
— Ny — była lakoniczna odpowiedź Ypsylońskiego cicerone.
I poszli.
Szli, szli, aż przyszli.
W oknach jaśniały światła, u państwa *** był wieczór.
Bohater pociągnął za dzwonek, jednocześnie uderzyło jego serce, chociaż nikt za nie nie ciągnął.
Otworzono i wszedł.
W salonie, pomiędzy kanapowym autoramentem, co tak dobrze znaczy jak sztab generalny zabawy, siedziała wujenka, opodal na wygodnym fotelu usiadł Jmć pan Senjor. Damy i dziewice Ypsylońskie prowadziły rozmowę żywą, obecność Senjora i członka dozoru kościelnego nadawała zabawie charakter uroczysty. Wujaszek grał w karty w towarzystwie opasłych mandarynów, i na ustach całego zgromadzenia błądziły uśmiechy.
N. N. wszedł i skłonił się do ziemi. Nastąpiła ceremonja rekomendacyj wzajemnych, a po chwilowej pauzie, N. znalazł się na krzesełku, mając po prawej stronie starą gwardję kanapowego autoramentu, po lewej zaś godnego jej sprzymierzeńca. Rozmowa szła dość żywo o stosuneczkach towarzyskich w Lambda, przyczem szanowne damy, prawdziwie po chrześcijańsku, przypinały łatki śmiertelnym bliźnim swoim.
Tymczasem z sąsiedniego pokoju wyszła ona w całej pełni i blasku swych zachwycających wdzięków.
O ludzie! jeżeliście nie widzieli jej w sukni błękitnej, z klinowatem wycięciem na alabastrowym gorsie, jeżeliście nie widzieli jej artystycznie wdzięcznej turniury, jeżeliście nie widzieli jej rączki małej, mięciuchnej i wejrzenia zabijającego jak baterja elektryczna o kilkunastu ogniwach, toście jeszcze nic nie widzieli!
Szła krokiem cichym i równym. Nie był to chód kobiety kulejącej na potrójnej kondygnacji korków. Płynęła jak łabędź po przejrzystych fa-