lach jeziora. Twarz jej wiała chłodem białych Karrary marmurów, oczy przypominały płomienne Wezuwjusza kratery. Zabijała wejrzeniem. — Była milcząca jak sfinx, tajemnicza jak Sybilla.
To wszystko N. pomyślał sobie w jednej chwili. Jak stary znajomy podał jej rękę. Przywitanie ich było wymowne milczeniem. Są momenty, w których się nic nie mówi. Nad calem towarzystwem przeleciał duch milczenia. N. patrzył w jej oczy. Ona patrzyła w sufit. Kanapa spoglądała na nich oboje, a właściwie na troje, bo na Józię, na niego i na sufit.
Takie chwile bywają niekiedy nieznośne.
Milczenie trwało kwadrans. Jakaś chmura ołowiana zawisła nad wszystkiemi. Wezwanie do sali jadalnej dopiero wywołało pożądaną reakcję. N. korzystał z chwilowego zamięszania.
— Czy mam wierzyć ostatniemu listowi? — za pytał.
— Tak, odrzekła głosem zaledwie dosłyszanym.
Ostatni list zawierał wyznanie.
Tego pamiętnego wieczoru, N. N. nie mógł nic więcej ze swojej ulubionej wydobyć.
Po kolacji mandarynowie odprowadzili do domu swoje magnifiki, Senior zniknął jak cień tajemniczy, a nasz bohater zasnął wkrótce na madejowem łożu w Hotel d’Europe.
Na drugi dzień, a miało to miejsce w poniedziałek, miał zaszczyt być zaproszonym na obiad. Po obiedzie zaś, miał uroczystą przemowę do wujaszka, upraszając go o białą rączkę siostrzenicy. Wujaszek w sposobie urzędowym oświadczył, że „ze strony jego, jako wuja i opiekuna głównego, żadne nie zachodzą przeszkody,“ i interes był napół ukończony.
Po obiedzie, poprzedzony wspaniałym z białych kamelji bukietem, przybył włoski artysta niejaki Imć pan Fanszoni, ex-konkurent panny Józi, który w inwentarzu jej adoratorów zaliczony był na rachunek „rezerwy“ lub nieprzewidzianych wypadków.
Bo panny mają wysokie pojęcie o podobnej buchalterji. N. N. nie wiele jednak na obecność Fanszoniego uważał. Wyszli wszyscy do ogrodu, w awangardzie szła sześcioletnia „Niunia,“ żyjący projekt na czarującą dziewczynę. Główny korpus stanowił nasz bohater z Józią. Wujenka z Fanszonim trzymali straż tylną.
Ten pamiętny spacer miał mieć wpływ stanowczy na losy dwojga kochanków. Bohater nasz wykonał zamach stanu i oświadczył się!
Kawalerowie nie oświadczajcie się nigdy w poniedziałki!
Jak się oświadczał o tem zamilczę, bowiem żonaci czytelnicy mają o tem pojęcie z praktyki, bezżenni zaś dowiedzą się kiedyś. Co się zaś tyczy starych kawalerów i panien, którzy już przeżyli krytyczną lat dziewiczych epokę, to tych uczyć byłoby zbytecznem.
Mogę was jednak solennie i uroczyście zapewnić, iż oświadczył się i oświadczyny jego przyjęto.
Strona:Klemens Junosza - Wieszczka z Ypsylonu.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.