Strona:Klemens Junosza - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/4

Ta strona została uwierzytelniona.

w post nie spojrzy na mięso, umartwia ciało i zaledwie da się namówić na kilka funtów szczupaka, i pół garnca wina.
O błogosławiona wstrzęmięźliwości, o nabożności niesłychana, tylko w ciszy wiejskiej znaleźć cię jeszcze można...
Ostatnie toasty wznoszono, kiedy sześcioro sanek zajechało na dziedziniec, psy skomlały na sforach, gajowi w zimowych kostjumach przypominali samojedów a jeden z nich dął w trąbę drewnianą ile mu sił starczyło...
— Do broni panowie! marsz, wołał gospodarz biorąc w ręce dubeltówkę, która jeszcze Szwedów pamiętała podobno.
Zabójczy ten instrument nie jeden gwoźdź nosił w swojem łonie, nie jeden drut oplatał jego nadwerężone członki.
— Ale bije szelma cudownie, mówił jej właściciel, na dwieście kroków w oko trafię zająca, panie dobrodzieju i to kulą, żebym tak miał z dzieci pociechę...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Stanęli na stanowiskach, dwóch gajowych z psami weszło w łuzę...
Pan Antoni umiał urządzać polowania, chciał żeby radca strzelał i chciał żeby zabił, w tym więc celu w krzakach obok radcy postawił Pawełka, sławnego wisusa, swego „nadwornego“ jak go nazywał ober-strzelca.
Niedaleko pana radcy, stał młody pan Hilary referent z guberni, aspirant do jednej z trzech cór pana Antoniego...