Strona:Klemens Junosza - Wigilja Bożego Narodzenia.djvu/5

Ta strona została uwierzytelniona.

— Uważasz panie Hilary, mówił gospodarz, jeżeli byś uważał że dzik raniony idzie na ciebie to wskakuj na pieniek.
W odpowiedzi na to ostrzeżenie, pan Hilary z dumą wskazał na swoją dubeltówkę, jakby chciał powiedzieć:
— Niech przyjdzie... nie ulęknę się...
— Huź go ha! krzyczeli gajowi, psy zaczęły ujadać, a w miarę tego, jak głosy te zbliżały się ku strzelcom, pan Hilary i pan Radca zbliżali się ku sobie...
Obadwa robili przejście swobodne dzikowi, sądząc że lepiej nie zaczepiać tego bardzo zkądinąd, miłego zwierzęcia...
Nareszcie ujrzeli obadwa jak czarna jakaś massa przedziera się przez łuzę.
Radca padł twarzą na ziemię, zataiwszy w sobie oddech.
Pan Hilary zaś daremnie szukał pieńka. Wtem spojrzy, a tu za krzakiem, leży ogromna kłoda.
Nie namyślając się, wskakuje na nią szukając ocalenia... lecz o dziwo, kłoda krzyknęła tak strasznym głosem, że pan Hilary upadł zemdlony...
Pan Hilary sądził że stanął na dziku, Radca był pewny, że dzik po nim depcze...
To co p. Hilary wziął za kłodę, było grzesznem ciałem pana radcy...
Dzik i zgraja panów przebiegły o dziesięć kroków obok. Rozległ się strzał i biedne zwierzę padło od kuli Pawełka...
Radca zerwał się na równe nogi — po strzale był śmielszy.
— Niech pan radca strzela, krzyknął Pawełek.
Radca zmierzył do zabitego dzika, wypalił... i tryumf dnia do niego należał...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

O zmierzchu wracano do domu.
— Jak Boga kocham, okropnie mnie podeptał mówił radca, z przyjemnością wpakowałem mu kulę.
— Ja zaś nastąpiłem na jakiegoś potwora sądząc że to kłoda, rzekł pan Hilary...
— To, rzekł Pawełek, była maciora w legowisku...
— Ale ja miałem rok temu lepsze, zdarzenie — odezwał się gospodarz, polowaliśmy w tym samym lesie, psy przytrzymały dzika, okrutnego odyńca, ja chwytam kordelas, skoczę dzikowi na grzbiet, już mam go przebić, w tem bestja pies zobaczywszy mnie, zaczyna mnie lizać po ręku — inne robią to samo, puszczając dzika, który pędzi galopem unosząc mnie na grzbiecie. Trzymam się za szczecinę i wołam: Jezus Marja! a dzik pędzi po gościńcu... Dopiero na skręcie jak się zawraca do Wólki, patrzę... Pawełek pędzi na drugim dziku...
— Ratuj Pawełku, wołam...
Chwyciliśmy się za ręce... i padli na ziemię... dziki poszły...
— Żebym ja tam był — mówił radca.
— Ba! odpowiedział grzeczny gospodarz, mielibyśmy szynki na Wielkanoc.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Przy kolacji, pito za zdrowie kochanego radcy, goście uraczyli się porządnie, o służbie nie zapomniano, a o północy jakieś dwa cienie, przesuwały się około zabudowań folwarcznych.
— Sprobujmy Walek na szczęście.
— Sprobujmy, mój Ignacy, tylko ty pilnuj odedwora, żeby kto nie wyjrzał...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .