Strona:Klemens Junosza - Wilki Wesołego!.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.

Uporządkowałem papiery i, tegoż dnia, na noc, puściłem się w drogę.
Samego Sakowicza nie było w domu.
Zrobiłem zajęcie, oddałem ów wolant, konie i uprzęż pod dozór i, już miałem odjeżdżać, gdy wyszła do mnie pani domu, mój niegdyś ideał, modrooka Anielcia.
Utyła trochę, zmieniła się, ale jeszcze była piękna.
Na jej widok serce moje uderzyło żywiej, rumieniec na twarzy wystąpił. A gdy spojrzała na mnie załzawionemi oczami, gdy szepnęła »panie Józefie, nie gub nas pan«, to uczułem, że nogi chwieją się podemną, żem gotów największe głupstwo zrobić. Człowiek zawsze ma słabość do wspomnień.
— Wybacz pani — rzekłem, — ale smutna powinność...
— A tak, — odrzekła — ja do pana nie mogę mieć żalu, nie mogę nawet mieć żalu do pana Fajna, tu nikt nie winien, tylko mój Jaś... mój mąż. Lekkomyślny jest trochę, grosza nie szanuje.
Nie dokończyła, bo płacz przerwał jej mowę, próbowałem pocieszać, Abram także perswadował jej po swojemu.
— Za pozwoleniem, czego pani płacze? Te dwa kobułe, co pan kimornik zajął, to więcej owsa zjedzą niż une same warte, a wolant? Co to jest wolant?! wielgie mecye!... ja pani nastręczę drugi, jeszcze lepszy. Ot dalibóg niema sobie co martwić, w handlu to różnie się przytrafuje, niech sam pan kimornik poświadczy.