Strona:Klemens Junosza - Wilki Wesołego!.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto, komponów?... Fe! nie mów pan takie słowo! Jak to można odciąć kompon od wątrobe? Pfe! pfe! — mówił sapiąc, gdyż przy pełnej tuszy, prędkie mówienie sprawiało mu duszność.
Był już wieczór, gdy przybyliśmy nad brzeg Wieprza, gdzie była przeprawa promem, ale tu spotkała nas nieprzewidziana przeszkoda; prom zepsuł się, przejechać nie sposób, do najbliższego mostu sześć mil z okładem, a tu licytacya naznaczona na jutro.
Ja byłem bardzo kontent z takiego obrotu rzeczy, — sądziłem, że uda mi się zwłokę uzyskać — ale Fajn nie dał za wygranę.
Najął łódkę i przedostaliśmy się na drugą stronę rzeki, w nadziei, że wynajmiemy konie w poblizkiej wiosce i dostaniemy się do Wierzbówki. Konie Fajna zostały na brzegu, pod opieką Judki, dzierżawcy przewozu.
Wysiedliśmy na ląd, przewoźnik odpłynął — a my udaliśmy się pieszo do Kalinowa, gdzie można było wynająć konie u chłopów.
Droga wypadła nam przez duży i gęsty las. Fajn, sapiąc, szedł z trudnością i niósł moją tekę z papierami — ja zaś dźwigałem strzelbę, bez której nigdy się w drogę nie puszczam. Od dzieciństwa mam słabość do myśliwstwa.
Uszliśmy może wiorstę drogi, gdy noc zapadła, prześliczna letnia noc — pogodna. Niebo usiane gwiazdami, w lesie cisza, zapach, gałązki łagodnie szemrały.
— Oj, panie kimorniku! — rzekł zasapany Fajn — panie kimorniku, czekaj pan, jedno słowo...