na wznak, oczy utkwił w niebo i patrzył, ja siedziałem oparty o pień drzewa.
Świeże, balsamiczne powietrze, urok nocy letniej, zaczęły żyda rozmarzać.
— Wiesz pan co, panie kimorniku, — rzekł — tu dobrze jest, tu bardzo dobrze jest...
— Zapewne — rzekłem, — chociaż niezupełnie. Co do mnie, wolałbym leżeć teraz w łóżku wygodnie, jak człowiek, aniżeli tułać się po lesie, gdzie Bóg wie co może człowieka spotkać...
Fajn podniósł głowę.
— Jakto? co może w lesie człowieka spotkać? na co ma go spotkać?
— Albo ja wiem? dość, że jesteśmy w lesie — rzekłem, biorąc broń do ręki i oglądając się uważnie.
— Myślisz pan co rozbójnik, broń Boże?...
— E, nie! w naszych stronach nie praktykuje się to często, ale wilk...
— Co wilk? poco tu ma przyjść wilk? naco un tu jest potrzebny?
— Czy ja wiem naco? Przed dwoma tygodniami w tym samym lesie wilki zjadły chłopa...
— Uni mu zjedli? to nie może być!
— Tak zjadły, że tylko buty i czapka została.
Fajn zerwał się na równe nogi.
— Panie kimorniku! — rzekł — chodźmy; co mamy tu siedzieć? od żemie to wilgoć jest, może broń Boże zaszkodzić... Mnie jeden doktór mówił, co od żemi jest najgorszy wilgoć!... frybrowy wilgoć!
Strona:Klemens Junosza - Wilki Wesołego!.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.