Z poblizkiej wioski ozwało się wycie psów. Po lesie rozległo się ono echem przeciągłem, smutnem, płaczliwem.
Fajna dreszcz wstrząsnął.
— Panie kimorniku, co to jest? — zapytał.
— Panie Fajn — rzekłem uroczyście — czy pan wierzysz w Boga?
— Co nie mam wierzyć?!... czy ja pies, żebym w Boga nie wierzył!...
— Więc módl się! — krzyknąłem przeraźliwym głosem.
— Co? co?! wus y dues?... Rabejnu szeł ejłom!! — co pan kimornik mówi?!
— Daj pan pokój tytułom; w tej chwili ja nie jestem komornik, pan nie jesteś Fajn...
— Nu — co ja jestem?... co pan jesteś?...
— Ja jestem mięso i pan jesteś mięso... a tam wilki wyją i ostrzą sobie zęby...
— Giewałt! — wrzasnął nieludzkim głosem Fajn — giewałt... ratuj pan!... dam trzydzieści pięć, trzydzieści siedm, dam pięćdziesiąt rubli! ratuj, panie kimorniku! — ja człowiek i pan człowiek... ja polak i pan polak. Poco mają zginąć dwa polaki?... ratuj pan!
— A licytacya? — zapytałem.
— Niech una idzie w ziemię, z wolantem, z te dwa kobułe i z zaprzęgami!... ratuj pan!
— Zmykajmy więc! — krzyknąłem i rzuciłem się w las, w stronę przeciwną tej, którąśmy iść mieli.
Fajn biegł za mną jak szalony.
Strona:Klemens Junosza - Wilki Wesołego!.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.