bezpieczni... Zabiłem dwoma strzałami trzy wilki, pięć uciekło przed nami, a przed resztą myśmy uciekli... teraz leż pan spokojnie i probuj odpocząć...
— Aj, aj, panie kimorniku, pan ratowałeś moje życie, ja będę wdzięczny, ja się potrafię znać na rzeczy, ja... ja dam panu, co pan zechce, ja panu robotę nastręczę... Oj!... żebyś pan wiedział, jak mnie kole serca pika!
— Uspokójże się pan.
— Jak pan myśli, panie kimorniku?... ja teraz pewnie będę miał całe dwa felery w wątrobe?...
— Nie, — czasem od takiego zmęczenia wątroba się kurczy i feler całkiem ginie.
— Ale ze strachu, to może, nie w złe godzine powiedzieć, żółć pęknąć?...
— Nie lękaj się pan — i żółci nic nie będzie, ja mam tu lekarstwo...
— Lekarstwo? Aj waj! aby dobre... ja jego zaraz kupię — ja gotówką płacę...
— Dam panu darmo — rzekłem, dobywając z kieszeni flaszkę podróżną płaską. Była w niej sławna dzięglówka, roboty jednej z moich ciotek, znakomitej gospodyni.
Napiłem się sam trochę, a resztę oddałem Fajnowi.
— Pij pan — rzekłem, — pij do dna, na feler, na przestrach, nie masz nad to lepszego lekarstwa!
Żyd przylgnął do flaszki jak pijawka, łykał gorączkowo; chciwie — wnet zaczerwieniły mu
Strona:Klemens Junosza - Wilki Wesołego!.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.