Strona:Klemens Junosza - Wilki Wesołego!.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

się policzki, oczy nabrały dziwnego blasku, ciepło rozeszło się mu po żyłach. Upił się.
— Panie kimorniku — rzekł — jak pan myśli, czy taki feler to może się wytrzęsić? bo ja sobie bardzo wytrzęśniłem.
— Kto wie? może.
— Aj, żeby to buło prawda, to jabym już nie potrzebował wolant na resory — jabym Sakowiczowi prolongował, rozłożył na raty. Ja mam taką naturę, że nie lubię komu przykrość zrobić.
— Próbuj pan spać; — odrzekłem.
Nie trzeba było długo namawiać.
Żyd rozmarzony wódką usnął, ja zmęczony wyciągnąłem się z rozkoszą na świeżej murawie.
Kiedyśmy się przebudzili, była już blizko dziesiąta rano.
Błądziliśmy jeszcze kilka godzin po lesie, a przybywszy do najbliższej wioski, nie mogliśmy dostać koni, gdyż wszyscy chłopi pojechali na odpust.
Licytacya spełzła na niczem, Anielcia została ocaloną.
Przyjaciel mój przyniósł pieniądze, które oddał Fajnowi. Po żniwach, Sakowicz zwrócił mi je z serdecznem podziękowaniem.
Bywałem częstym gościem w Wierzbówce, trzymałem Anielci szóste dziecko do chrztu, a w upominku dałem mojej chrześniaczce wyrok prawomocny, na rs. 300, które znów za jej tatusia ze swej kieszeni zapłaciłem.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .