Ta bawaryowa artystka umiała poszanowanie dla siebie obudzić. Zachowywała się z godnością, nie zbierała datków na nuty, nie obchodziła stolików — szanowali ją też goście knajpowi — a nawet pijany rzemieślnik, jeżeli bliżej fortepianu siedział, miarkował swe wyrażenia i gesta, żeby nie urazić... radczyni.
Bo ją »radczynią« nazywano w tej knajpie. Nikt nie znał jej bliżej, nie wiedział skąd się tu wzięła; przed kilkoma miesiącami zaczęła tu grywać i, od tego czasu, stawiała się codziennie o siódmej i, z małemi przerwami, do dwunastej grywała. Dostawała za to od pulchnej gospodyni dwa złote, a że kolacyi w zakładzie jadać nie chciała, więc zawijano jej w starą gazetę kawałek mięsa i chleba, i to podobno za obiad na drugi dzień jej służyło. Stali goście bawaryi opowiadali sobie, że radczyni była niegdyś bogatą i że grywa z biedy — ale bieda to w mieście takie powszednie zjawisko, że już nie robi wrażenia. Zresztą, radczyni była milcząca, nie odzywała się do nikogo, przychodziła o swojej godzinie, grała do samej północy, nie robiła sobie długich pauz i wypoczynków, a dzięki jej, fortepian nieustannie brzęczał i rozweselał gości. Przyzwyczajono się do tej staruszki, jak do jakiego mebla, lub obrazu, słuchano jej muzyki codziennie.
Dziś radczyni, wbrew swemu zwyczajowi, nie zachowywała się normalnie. Skończywszy walczyka, wstrząsnęła się nerwowo, zarzuciła na plecy chusteczkę i odpoczywała coś długo — potem wstała, poszła do bufetu i poprosiła o szklankę wody.
Strona:Klemens Junosza - Wilki Wesołego!.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.