bo wtedy były jeszcze jakieś resztki i siły do pracy.
To była jesień jej życia, a wesele córki najpiękniejszym dniem tej jesieni...
Gości było niewiele, coś dziesięć, czy dwanaście osób wszystkiego; panna młoda i druchny chciały trochę potańczyć, fortepianik był w domu, panienki grały naprzemian.
Zabawa szła tak raźno i ochoczo — że już świt w okna zaglądał — a młodzież jeszcze tańczyła.
— Mamuniu, droga mateczko — mówiła panna młoda, zagraj nam białego mazura! zagraj, najdroższa, niech się córka twoja chociaż na weselu własnem zabawi.
Wtenczas matka usiadła do fortepianu i grała; grała przez dwie godziny, a może dłużej, — ale jak, z jakim ogniem, z jakiem życiem...
I teraz zagra tak samo. Chcą wesołego... dobrze! odda im to co miała najweselszego w swojem życiu... odda im, bo choć jej w oczach krwawo, choć sił braknie, grać musi — aby ostatniego środka do życia nie stracić...
Uderza w klawisze.
Skoczny rytm mazura rozlega się po sali — rozbrzmiewa tempem coraz żywszem, prędszem, goście wybijają takt kuflami, kilku wtóruje półgłosem.
— O, tak to lubię! to ci ogień dopiero! — woła jakiś gość gruby, przytupując krótkiemi nogami — brawo! pani radcowa, jak Boga kocham — brawo! To ci mazur — i w tyjatrze nie usłyszy! hu! ha!
Strona:Klemens Junosza - Wilki Wesołego!.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.