. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
znacząco, że na tém biednem prosięciu będzie skutek!? To jeno tak dla smaku; jak będzie potrza, to jeszcze i groszowiny trochę człowiek zdybie za pańskie pisanie, żeby tylko tego chłopca jako odratować.
— Czy ty człowieku masz źle w głowie? Powiadam ci wyraźnie, że żal mi cię, ale ja nie mam do tego nic. Nie bałamuć sobie próżno czasu i idź; — niech cię Pan Bóg ma w swojéj opiece.
Chłop smutny powoli odszedł. Myślałem, że się już odczepi i znowu zasiadłem do przerwanéj roboty. Ale gdzieżtam. Za godzinę chłop wrócił — ale powrócił rozpromieniony, rezolutny — prosto z karczmy.
Na frasunek musiał sobie biedaczysko kropnąć parę półkwaterków, bo i czapkę na bakier przekręcił i zataczał się trochę i takie ewolucye z workiem wyprawiał, że uwięziona w nim ofiara najbardziéj przerażającym piskiem napełniała powietrze.
Kazałem drzwi zamknąć, — ale chłop trafił do okna, które było otwarte.
— Panie pisorzu! — bełkotał rezolutnie — pan je kwardy, ale Bóg Najwyższy nad nami miłosierny! On pana wynagrodzi i mnie wynagrodzi, a zaś skoro nie wynagrodzi, to dziéj się wola jego święta, bo kużden dnia swojego niepewny, jako ten robak, co se, na to mówiący, dziś łazi... a jutro kokosza go zdziobie i tyla...
— Idź-że ty sobie mój bracie, kiedyś się upił i idź spać.
— To i co? upiłem się, to za swoje i jutro się upiję i babę swoją wypiorę, że jaż Kraków zobaczy, kiej już taka markotność na mnie padła, bo co mam zrobić z biedy?
Siliłem się na morały.
— Jakżeż to? Skoro masz zmartwienie, to zamiast się poradzić kogo znającego się — to ty się upijasz jak bydlę i jeszcze kobietę chcesz bić?