. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
ruję. Tylko do domu przyjadę, zaraz pchnę swego niedojdę do sądu...
— Ha, jak sobie imość chce — wolna droga.
— A ma się rozumiéć, że wolna, cóż to mi kto ma zastęp drogi zrobić? Ho! ho! panie, ja prosta szlachcianka, ale mnie byle kto w kaszy nie zje. Choć ja baba, ale prawo znam i do sądu trafię; mój tatko nieboszczyk nie takie interesa miał i wygrywał panie! jedna sprawa to aż w senacie była! A czy pan myśli, że ja swojego daruję! Po co ja tu darmo jeździłam, konia pędziłam, czas bałamuciłam, osobę swoją fatygowałam... czy to ma darmo być?! Będę ja wiedziała co mam sędziemu gadać.
Zapérzona jejmość wytoczyła się nareszcie ze stancyi, wraz ze swoją nieszczęśliwą biblioteką; z wielkim trudem wwindowała się na wózek i odjechała, rzucając przeróżne anathemy i spowiadając się ze swego zawodu topolom przydrożnym i brzozom.
— To wszystkie surdutowe takie — mówiła zapérzona — żeby przyjechała dziedziczka, toby jéj nie wiem co oprawił i jeszcze by ją w rękę pocałował, a na prostą szlachciankę to i patrzéć nie chce... A ja to co gorszego od jakiéj dziedziczki?!
I tak przemawiała do topól na gościńcu, do sosen w lesie, do kamieni na polu, aż zachrypła nieboga, kochana pani Maciejowa.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Z rok czasu nie widziałem mego przyjaciela.
Wiosna była.
Pierś dopraszała się o świeże powietrze, oczy o zieloność — czoło pragnęło ochłody i orzeźwienia w powiewie cichego wiatru, biegnącego z ponad łąk i lasów.
Pojechałem na wieś, — a że mi droga przez Topolin wypadła, chciałem wstąpić do kolegi.
Eheu! Nec locus ubi fuit.