. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
rzucone wzgórza. Na jedném z nich, wyniesioném po nad rzeką, w wieńcu drzew starych dwór się chowa.
Noc to — ale wszystkie okna oświetlone i na oścież otwarte; przed gankiem wózek chłopski, w dwa małe, tłuste koniki zaprzężony stoi; na wozie, do drogi gotów, chłop siedzi i ukradkiem łzy rękawem ociera.
W dworku pusto zupełnie, ani firanek w oknach, ani obrazków na ścianie, tłomoczków tylko parę na podłodze leży — stoliczek jeden, krzesełek kilka i samowar dymiący...
Szklanki pełne, ale nikt ich nie rusza... komuż-bo do jedzenia w téj chwili?
Ekonom, staréj daty człowiek, przy drzwiach stoi, namarszczony, pochmurny. Na twarzy jego maluje się boleść ciężka — po białych wąsach cicha łza się toczy...
On tu do tego dworku przez lat trzydzieści codzień po dyspozycye przychodził — i dziś przyszedł także, ale już raz ostatni. To téż zdaje mu się, że go na pogrzeb wezwano, że już wszystko co kochał umarło, że wobec grobu otwartego stoi.
Tłumi łkania, za siwe wąsy dłonią kurczowo zaciśniętą szarpie — radby łzy powstrzymać, ale nie da rady nieborak... płyną one...
Stoi tak już przy drzwiach z kwadrans może — i czeka.
Z drugiego pokoju dochodzi go szmer rozmowy, lecz tam stary ekonom wejść nie śmie... bo słyszy jakieś westchnienia, coś niby płacz, niby odmawianą półgłosem modlitwę, więc pocóż wejdzie? Czy przemieni co — pomoże?
Nareszcie drzwi otwierają się z cicha, i ukazuje się w nich para posiwiałych staruszków. Spokojni są oboje — milczący — pocieszyli się nawzajem, pocieszyli tą słodką nadzieją, że cierpiéć będą niedługo, że wkrótce uspokojenie się znajdzie...