. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
je daleko, wraz z dymem wesołych ognisk, z echem pieśni rozochoconéj młodzi wiejskiéj.
Zmięszało się to wszystko razem, i pobiegło w tajemnicze, wiecznych zagadek pełne, przestrzenie.
Długo modlili się staruszkowie na grobie...
Grzela z wozu zszedł, koniom po kłaczku siana rzucił, a sam, rozmarzony widokiem cmentarza i krzyżów, zapatrzony w te dwie postacie starców, co nad grobem stojąc, nad grobem się modlą w téj chwili, ukląkł także i pacierze za zmarłych odmawiał.
Z gór okolicznych dolatywały odgłosy pieśni, w bagnisku żwawo rechotał chór żab, a księżyc wypłynął wysoko na niebo i złotawym promieniem całował rozmarzone oczy zakochanych, główki kwiatów rozrzuconych po łące i nagą czaszkę starca, nad grobem dzieci schyloną.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Zmówili staruszkowie na cmentarzu modlitwy gorące, łzy ich gorzkie potoczyły się po płycie grobowéj, spadły na zieloną murawę i kwiatki wśród niéj rosnące. Potém, raz jeszcze wejrzeniem załzawionych oczu pożegnali ten przybytek śmierci i wsiedli na wózek, który potoczył się zwolna po szerokim i piaszczystym gościńcu.
Przyświecały im w téj podróży świętojańskie ogniska, towarzyszyły westchnienia niewielkiéj gromadki ludzi, co się przed dworkiem została.
Ci ludzie gwarzyli jeszcze czas jakiś.
— Dobre państwo byli — mówił Kacper, parobek wiekiem najstarszy — szkoda, że się tak zmizerowali na starość.
— Niema co, że dobre byli — wtrąciła stara Wincentowa, niegdyś gospodyni i klucznica — ale panowie, to wiadomo, jak koty; choć i, na to mówiący, na łeb