. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
upadną, to zawdy na pazury staną, źle im nie będzie, ale nam, nam sierotom, gorsza przez nich je bieda.
— Ot nie pletlibyśta lepiéj — rzekł Kacper — gadacie, że im niby to nic... bogaćtam nic, jak kto musi z rodzonéj chałupy uciekać.
— No, to co? to co? — mówiła nieprzekonana Wincentowa — do Warsiawy se pojadą, stancyję najmą, i będą se siedzieli, jak u Pana Boga za piecem. Zawdy trochę grosowiny im pozostało, jadła se kupią, drew se kupią — co tam takim starym ludziom potrzeba? Będą spokojnie siedzieli, Pana Boga chwalili, a wiadomo że w Warsiawie co trzecia chałupa to kościół, a co trzeci dzień odpust.
— Ale?... — wtrąciła z powątpiewaniem Magda.
— A co? może nie wiem? możem nie widziała? cóż to ty głupia myślisz, że ja w Warsiawie nie byłam? widzis ją! jaka mądrala, — jesce ty nie żyła, jak ja jużem z państwem pół świata objechała!
— Tośta musieli śkaradnie daleko wędrować, bo za Warsiawą to już podobno jeno jeden Kraków, a za Krakowem jeno woda...
— Juści wiadomo ze daleko, bo za Warsiawą jesce coś ze dwie mile byłam, jak nieboscyk syn starych nasych państwa zył jesce na świecie — ale co ty tam się, głupia, na tem znasz!!
— Cichojta, cichojta, baby — rzekł Kacper — nie pora przekomarzać się tero... straciliśmy dobrych państwa...
— Oj! pewnie ze dobrych — ozwał się jakiś głos z gromady.
— On krzynkę nudny był czasem, to prawda, ale jak bywało, przyszło się po co do dwora, to z próżnemi ręcami nie puścił; coś chciał, toś dostał.
— Może i zmarnieli bez to — rzekła Wincentowa.
— Ot, takze gadanie! — a gdzie to zaś kto widział zeby pan zginął bez chłopa, albo chłop beze dwór? Choć