. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Wreszcie — nagle potwory przyskoczyły do siebie i ugryzły się ognistym pocałunkiem piorunów. Zdawało się wtedy, że ziemia drży, że sklepienie niebios się wali. Głuchy, przytłumiony łoskot rozlegał się w górze, powtarzało go echo lasów — roznosiło daleko. Listki na drzewach drżały, ptaszęta tuliły się wśród gałęzi, lis do nory się skrył, a człowiek chował się pod strzechę, modląc się żarliwie by ją ogień niebieski ominął.
Potoki ulewnego deszczu spadły nagle i zalały w jednéj chwili świętojańskie ogniska, niebo całe pokryło się chmurami; czarna, nieprzenikniona okiem ciemność objęła okolicę, która pogrążyła się w niéj niby w jakim odmęcie piekielnym. Ryk gromów, szum wiatru, plusk grubych kropel deszczu uderzających o ziemię, trzask łamiących się gałęzi, mięszały się w jakiś nieopisany a przerażający chaos. Wszystkie szmery ziemi, wód i lasów ucichły, przestraszone ogromem i potęgą burzy — zwierzęta, ptaki, ludzie — wszystko, jedném słowem, kryło się jak mogło, przed szalejącym żywiołem.
Od czasu do czasu tylko, rozdzierająca niebo błyskawica mignęła oślepiającém światłem i na jedno mgnienie oka oblewała jasnością całą okolicę i roślinność przestraszoną, zmokniętą, zagrożoną w istnieniu swojém.
Może godzinę szalał uragan z ulewą. Potoki wezbrały, bagna zamieniły się w jeziora, owdzie zerwany mostek popłynął, a na samym skraju lasu, wielki stary dąb, na dwoje przez piorun rozdarty, szemrał gałęźmi z bólu.
Potém deszcz coraz rzadszy już był, gromy oddalały się, pomiędzy chmurami tu i owdzie błysnęła gwiazdka, niby pomyślna zwiastunka ciszy i uspokojenia.
A w miarę jak oddalały się chmury, w miarę jak więcéj gwiazd jaśniało, ziemia jakby uradowana, że klęska już przeszła, przesyłała niebu najwonniejsze kadzi-