. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
o zadzierżawienie pachtu, bo jak się z nowym dziedzicem nie uda, to trzeba będzie emigrować ze Stasina.
Zatopiony w myślach, Berek jechał powoli ku Warszawie, układając w mózgu kombinacye rozmaite. Dwa razy nocował w drodze, aż trzeciego dnia o wschodzie słońca, dostrzegł zlekka zarysowane na horyzoncie wieżyce Warszawy, i charakterystyczny obłok dymu unoszący się nad miastem.
Wtenczas popędził szkapę, a minąwszy Grochów i liczne domki za rogatkami rozrzucone, dostał się na Pragę, i wraz z ekwipażem swoim zniknął w otwartéj bramie żydowskiego zajazdu.
Tam zmęczonéj szkapie zafundował dwie wiązeczki siana, a sam w gościnnéj izbie umył ręce, odmówił pacierze i posilił się kieliszkiem anyżówki. Żupan odświętny z kurzu otrzepał, piękny aksamitny kaszkiet rękawem ogładził, przyprowadził do porządku szeroką brodę, i tak wyświeżony, wyelegantowany już, puścił się ku miastu.
Dla pośpiechu ulokował się w czerwonym omnibusie, który dowiózł go aż na Zjazd, a ztąd przewędrował pieszo do ulicy Franciszkańskiéj, to jest do właściwego punktu, gdzie się spodziewał znaléźć obszerne, dokładne informacye.
Na Franciszkańskiéj już ruch wrzał w całéj pełni, na ciężkie wozy ładowano paki towarów, tragarze uwijali się po trotuarach, w sklepach gwar panował nieopisany, żydzi w cylindrach i eleganckich paltotach ocierali się o zacofanych chałaciarzy z prowincyi, a populacya słabszego zdrowia dążyła do ogrodu Krasińskich na wody... Obok delikatnych mam i cioci, cierpiących na zbyteczną otyłość, szły córunie i siostrzenice wyelegantowane, postrojone według ostatniéj mody... Berek spoglądał z rozkoszą na ruch uliczny, na towary, na nieustającą defiladę bogactw i ludzi; cieszył się w duchu, i obliczał, jakie to ogromne kapitały reprezentują