. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— No, kiedy tak, to poczekaj trochę, zamelduję cię panu, tylko nie ukradnij czego przez ten czas.
— Pfe! za co pan takie paskudne słowo powiada? co to ja mam być złodziéj? czy co?
— Ja tam nie wiem, czy ty taki, czy inny, siedź i czekaj.
Berek oglądał się w koło — przedpokój był ładny. — W rogu wielki wypchany niedźwiedź trzymał wieszadła do rzeczy, i patrzył groźnie szklannemi oczami.
Biedny pachciarz miał wielką ochotę krzyknąć „gwałtu”! lecz nie śmiał, słowa zamarły mu na ustach, bo oto z drzwi, które lokaj nieprzymknięte zostawił, wyszedł ogromny pies kudłaty, spojrzał na Berka, ziewnął i położył się na podłodze, tuż prawie przy jego nogach.
W pachciarzu duch zamarł — co to za pies? czy to pies wreszcie, czy jaki inny zwierz? może wilk zagraniczny?
Nie warczy, nie szczeka, tylko patrzy, ale jak patrzy! Sam anioł śmierci, co ma całe ciało pokryte oczami a w ręku wielki miecz, na którego końcu wiszą trzy krople trucizny, nie patrzy chyba tak przerażająco i groźnie... Żeby choć szczeknął, toby kto na ratunek przybiegł, ale on tylko patrzy, tak okropnie patrzy!
Bodaj to szlacheckie psy na wsi, nie patrzą, nie gryzą, a jak pachciarz przyjedzie to takiego gwałtu narobią, że gdyby nawet szlachcic spał jak zabity, to go przebudzą.
A ten tylko patrzy... tak przerażająco patrzy!
Krótka chwila oczekiwania wiekiem się Berkowi wydała, trząsł się i drżał jak listek osinowy, żałując w duszy że tu przyszedł — że nie wziął pachtu w innéj wiosce.
Lokaj powrócił i oświadczył, że pan Stein życzy sobie widziéć Berka, i że czeka na niego w swym gabinecie.