. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Za co nie? proszę jasnego pana, przecież ja ztamtąd jestem, wszystkiego wiem.
— Więc czy jest woda, drzewa, kwiaty, ptaszki?
— Oj! oj! jasne panienko, żeby ja tyle szczęścia miałem, co tam tego jest! Wode pełne dwa studnie i całkie jezioro, a jak deszcz pada, to jeszcze więcéj jest. Drzewo cały las, i krzaków nie brakuje — różne ziele i badylów pełno — a ptaków! oj! oj! żeby ja tyle złotówków miał, co tam się zdybie kurów, kaczków, gęsiów! a wrony to tak łażą po polu jak muchy.
— Nie wystarcza ci to? — zapytał Stein.
Panna rozśmiała się, Berek wciąż prawił.
— To ja powiedziałem jasne panienke wszystko, co w nasze Stasin buło i jest, ale nie mówiłem jeszcze tego co tam nie było a będzie.
— Czy i to pan wiész? — zapytała.
— A jakże — to wiem proszę jasne panienki, co jak nasza wieś i nasz folwark stoi, to jeszcze takie piękne, takie adukowane, takie delikatne dziedziczke w niéj nie buło!
Nie będziemy powtarzali dalszéj rozmowy Berka z nowym dziedzicem, tém bardziéj, że dotyczyła ona wyłącznie zleceń, jakie Berek podjął się załatwić.
Ex-pachciarz opuścił mieszkanie Steina rozpromieniony, w jak najlepszem usposobieniu, i tegoż dnia na noc puścił się w podróż z powrotem.
Przez drogę rozmyślał o różnych interesach, plany, i kombinacye układał — nie musiały one być bardzo dla Steina korzystne, bo Berek skrupuły sumienia miał jakieś, i mówiąc sam do siebie półgłosem, usiłował je zwalczać.
— Un jest żyd, szeptał do siebie — trochę jego szkoda — ale jaki to żyd?! — Paskudny pies leży u niego pod progiem, un sam po żydowsku nie gada, gospodarować chce! Co komu z takiego żyda? jaka z niego pociecha? Jest jedzenie koszerne, są interesa koszerne,