. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
gościńca, zanim powóz do lasku wjedzie. Udało im się to w zupełności, bo przybyli nawet cokolwiek zawcześnie. — Zatrzymali spienione konie i patrzyli.
Po chwili elegancki powozik przesunął się tuż koło nich i wjechał w las. W powoziku siedziała panna Regina, ubrana w sukienkę skromną, kretonową, lecz uszytą zgrabnie i elegancko; słomkowy kapelusik dopełniał tego letniego kostiumu.
Gdy powozik zniknął już w lesie, panowie Zdzisio i Zbisio milcząc przez chwilę spoglądali na siebie.
Potém starszy głos zabrał.
— No i cóż, — zapytał — jak ty uważasz?
— Hm... niech ją psy zjedzą, jaka ładna! — mruknął Zdziś — skąpy dosyć na słowa.
— Niema co gadać... prześliczna, dyabli wiedzą nawet jak to sędzinie powiedziéć.
— Jak? co się widziało.
— Powie, że przesada.
— Niech powie — ja wiem, że niejeden pachciarzowi swemu pozazdrości.
— Czego znowuż?
— Ano czego? że żyd — Jabym sam chętnie Mośkiem został, żebym taką Ruchlę, czy Gitlę mógł dostać dla siebie.
Rozśmiał się brat.
— No, gust masz — rzekł — ale nicby z tego nie było — żydzi by cię nie przyjęli do swego kahału.
— A to dlaczego?
— Boś zagłupi na żyda, mój bracie...
— No, proszę cię, tylko bez żartów.
— Przecież nikt nie słyszy — ale dajmy pokój sprzeczce — oto lepiéj spełnijmy nasze zadanie, jedź ty bracie na wschód — a ja na zachód, ty do radczyni — a ja do sędziny i głośmy sławę téj Ruchli, która, niech mnie dyabli wezmą, warta jest tego honoru!