. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
i one musiały pracować, a zwozić snopki co prędzéj bo żniwa to nie żarty. Rolnik w tym czasie kraść musi z pola przed deszczem, którego się wówczas lęka jak ognia.
Stawiano na polach sterty, a że urodzaj w ogóle nie był zły, więc téż i stert znalazło się sporo. Wyrastały one jak grzyby po deszczu.
Stein tylko jeden nie bardzo się śpieszył. Pan rządca — agronom zapewniał, że niema czego gwałtować, o robotnika wiele nie dbano, boć przecież świeżuteczkie maszyny, ostatni wyraz mechaniki, stały pod szopą, do obsługi swoi ludzie folwarczni wystarczą. Niech ziarno dojrzeje lepiéj, niech się ostatecznie wykształci, a rezultat będzie lepszy niż wszędzie. Tak zapewniał pan rządca, a dziedzic naturalnie zdaniu wszechstronnie wykształconego agronoma przeczyć nie mógł i nie śmiał. Sam, pomimo że się w książki specyalne wczytywał i wyciągi z nich robił, czuł się jednakże profanem. Ze zdaniem stanowczem odezwać się obawiał, żeby w obec oficyalisty, nad którym pewną wyższość miéć pragnął, nonsensu jakiego nie powiedziéć.
Chłopi dziwili się temu opóźnieniu, przebąkiwali coś o „żydowskiém gospodarstwie” i śmieli się potroszę, ale kwestya ta nie obchodziła ich bliżéj — swojego kłopotu mieli dosyć.
Nareszcie trzy żniwiarki wyruszyły w pole. Prezentowały się bardzo pięknie. Nowiuteńkie, polakierowane świeżo, zaprzężone w doskonałe konie, na pozór obiecywały dużo, lecz mechanizm był w nich skomplikowany nadto, konie przytém za ostre, do roboty powolnéj a ciężkiéj nie przywykłe i trwożliwe — o czem niemiecki agronom zapomniał się zawczasu przekonać, pola były dość kamieniste, dla tego rodzaju maszyn najmniéj sprzyjające.
Z tych powodów, nim jeszcze słońce ku południowi się wzbiło, maszyny uszkodzone musiały z pola ustą-