. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Ja nie znam się na tem — rzekła — przyjmuję więc oświadczenie papy do wiadomości, dodając od siebie nawiasowo, że tu są śmiertelne nudy...
— Po części masz słuszność — ale w obec przedsięwziętych zamiarów, w obec tylu poniesionych nakładów, niepodobna się przecież tak wycofać odrazu... Powiedzieliby żeśmy uciekli...
— Nie znam się na tem — rzekła z grymasem.
— Ale, moje dziecko — odpowiedział nie bez pewnego rozdrażnienia Stein — czegóż ty właściwie chcesz?
— Nic. Pragnęłabym się dowiedziéć, czy tu w téj okolicy, oprócz chłopów, bab, bosych dzieci, głupiego Berka, i tych obrzydliwych żydów z miasteczka, niema jeszcze innych ludzi?
— Dlaczego mówisz obrzydliwych, przecież to, bądź co bądź, nasi bracia...
— Nie przeczę — ale to są bracia strasznie brudni.
— Właśnie naszem zadaniem jest tych brudnych cywilizować.
— Nie moja to rzecz — ale zdaje mi się, że papa wspominał mi o pierwszéj, nader niefortunnéj podobno, próbie pod tym względem.
Stein rzekł po namyśle.
— No... widzisz, początek zawsze jest trudny.
— Być może że uda się papie odrobić to, co jak nas uczą, tysiące lat robiły... winszuję z góry tryumfu. — Co do mnie, przyznaję, że nie podjęłabym się téj misyi — ale wracam do mego pytania, czy tu więc w okolicy niema innych cywilizowanych ludzi?
— O, są...
— Dlaczegóż więc ich nie poznajemy, nie zawiążemy z nimi stosunków?
— Przyjdzie czas i na to. Będę się starał, gdyż to było również moim zamiarem — tymczasem, moje dziecko, zostaw mnie samego, muszę się z rządcą rozmówić — późniéj, wieczorem, będę ci służył do rozmowy.