Kiedy po dwutygodniowym deszczu, słońce namyśliło się nareszcie i wyjrzało z za chmur, które się już rozpraszać zaczęły, żyto Steina było jak najpiękniéj porośnięte i zgnojone. Pan rządca już swe stanowisko opuścił i w sąsiedniém mieście osiadłszy, chodził od prawnika do prawnika, z zamiarem wytoczenia byłemu pracodawcy swemu procesu o stracone korzyści z powodu zerwania kontraktu.
Szkód, strat, jakie z tego powodu poniósł, wypisał całą litanię, a gdyby mu chociaż połowę tych pretensyj jakie sobie rościł, przysądzono, to mógłby bezpiecznie jaki taki folwarczek za ten kapitalik kupić.
Stein niepomiernie zdumiony został, otrzymawszy naraz dwa wezwania do sądu, pierwsze w większéj sprawie cywilnéj, o wynagrodzenie krzywd rządcy uczynionych, drugie do sądu gminnego o obelgi słowne wyrządzone temuż rządcy.
Na domiar złego, dwa najpiękniejsze woły objadły się świeżéj koniczyny i zdechły, koń paradyer złamał nogę na mostku, a do zebrania zrośniętego żyta ludzi nie można było dostać.