Strona:Klemens Junosza - Wilki i inne szkice i obrazki.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.
NOWY DZIEDZIC.
197
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

jest służenie interesom krajowym, nie mają o przedmiocie najmniejszego wyobrażenia!!
— Ale jacy ludzie? o kim ojciec mówi?
— A ci — ci panowie, jak ich tam nazywają, dziennikarze, ci — fabrykanci gazet!
— Być może — ale o co właśnie idzie ojcu?
— O kredyt rolny.
— Hm — nie znam się na tém.
— Wyobraź że sobie, ci panowie dowodzą, że kredyt rolny jest w ciężkich warunkach...
— Być może...
— Ha! ha! być może!... w ciężkich! — zabawna delikatność! Ten kredyt jest w warunkach barbarzyńskich! niemożliwych, niegodnych kraju, który ma pretensyę żeby go za cywilizowany uważano.
— Z jakiego powodu tak się unosisz, ojcze?
— Bom zły, bom wściekły, bom się przekonał osobiście co to jest ten „nieco uciążliwy kredyt”...
— Ojciec się przekonał? kiedy?
— Dziś — niedawno — widziałaś zapewne tych czterech naszych współwyznawców, których przywiózł z miasteczka Berek.
— Widziałam.
— Otóż ci panowie przed kilkoma godzinami stali się wierzycielami moimi.
— Czyż ojciec potrzebuje kredytu od nich? oni sami mają miny żebraków!
— Dość, że potrzebowałem niewielkiego kredytu, i obdarli mnie tak, że wyobrażenia o tém nigdy nie miałem i mieć nie mogłem.
— Ileż im ojciec zapłacił za to procentu?
— Ile?... nie, moje dziecko — ile? tego ani tobie, ani nikomu na świecie nie mógłbym powiedziéć.
— Dlaczego?
— Wstydziłbym się poprostu...