. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
przypadkowo w lustro i widzi, że w pół roku niespełna bardzo znacznie osiwiał.
Trudno — kto ma folwark, ten i dochody z niego ciągnąć musi...
Nie powiem, żeby ów dochód w postaci posiwiałych włosów miał bardzo cieszyć nowego dziedzica; rozmyślał téż o swoich kłopotach przez noc całą i w duchu przyznawał racyę Berkowi co do swego „echt szlacheckiego smaku w gębie.”
Nad ranem dopiero, Stein, zmęczony przez bezsenność, zgnębiony na duchu, zasnął mocno — i skutkiem tego nie mógł widziéć, jak Szpagaciński z Berkową mierzyli sprzedane wczoraj zboże, na które kilkanaście furmanek oczekiwało.
Uprzejma i nadzwyczaj gościnna Berkowa tak umiała wpłynąć na poczciwego Szpagacińskiego, że ten był od bardzo wczesnéj godziny, w brylantowym humorze, klął krociami dyabłów, poruszał Lucypera i całe piekło, a tak serdecznie zboże odmierzał, że Berkowa nie mogła się dość rzetelności jego nachwalić.
— Ny, ny, — mówiła — sprawiedliwe miare to się rzadko między ludźmi przydybuje, ja zawsze mówiłam co pan Szpagaciński jest bardzo honorowe osobe i co un nie umie tak paskudnie strychować jak te drugie łajdaki, co za każdém strychowaniem dwie kwarty ze ćwiartki muszą wyrzucić!
— Ma się rozumiéć — odpowiadał Szpagaciński — u mnie, do milion kroć sto tysięcy! co miara to wiara! co ja mam kogo krzywdzić na głupią ćwierć zboża? Niech je jasności ogarną. Inszy pies, to pies, leży na wiązce siana jak pies, sam nie zje i koniowi nie da, a ja duszy gubić nie chcę, i sam wypiję i komu dam, a choć się namierzy parę korcy więcéj, to dziedzica téż dyabli nie wezmą! Pieniędzy u niego jak u żyda. Co? prawda, pani Berkowa?