. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Przykrzy ci się tutaj?...
— Ojcze, to pustynia...
— Hm... może ty masz i słuszność...
— Słuszność? — proszę ojca, ja mam dwadzieścia cztery słuszności, a jedna słuszniejsza od drugiej... Nie raz zastanawiałam się nad tém, po co właściwie my tu siedzimy? O ile wiem, ojczulek nie gospodarz...
— Co ty mówisz? ja nie gospodarz?!.. żartujesz sobie chyba...
— No, widzę... że jakoś to nasze gospodarstwo idzie wcale nieszczególnie.
— Co chcesz? na złych ludzi trafiłem.
Panna Regina zbliżyła się do ojca, objęła go za szyję, spojrzała w oczy i zapytała pieszczotliwym głosem.
— Ostatecznie, powiédz mi ojcze, co ci po tym całym ambarasie?
Stein spojrzał na nią uważnie.
— Co mi po tém? Czekaj, ja ci to zaraz wytłumaczę... No, ale jak ja ci to wytłumaczę? kiedy ja doprawdy sam nie wiem tego...
— Więc témbardziéj...
— Ale ja tutaj tyle pieniędzy utopiłem...
— Co z tego? niech ci się zdaje, ojcze, żeś pożyczył na zły weksel, że twój dłużnik zbankrutował...
— Mała pociecha.
— Zapewne, ale jeszcze mniejsza będzie pociecha jak zabrniemy daléj.
— Urodzi się na rok przyszły.
— Eh ojczulku, mówisz jak szlachcic — a doprawdy, chociaż my pochodzimy z więcéj arystokratycznego rodu i narodu niż oni, jednak...
— Co jednak? moja córko.
— No, jednak... jesteśmy żydzi.
— Więc cóż?