. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Pan „pisarz” sprzedawał na swoję rękę wióry, gałęzie i odpadki — a brat pana pisarza, gonciarz z profesyi, osiadł także w lesie i na niewymyślnym swym warsztacie wyrabiał gonty, jako wspólnik Berka.
Ruch w lesie panował nieustanny, a w tém samém miejscu nad strumykiem, gdzie panna Regina lubiła przyglądać się kwiatkom leśnym, tonąc w poetycznych marzeniach; wybudowano naprędce szałas, w którym inny znowuż kuzyn Berka, trudnił się sprzedażą wódki. — Konsumentów nie brakło, gdyż dużo ludzi przy obróbce i wywózce drzewa pracowało.
W folwarku było za to zupełnie spokojnie i cicho — tylko pastuch nosił krowom homeopatyczne dozy słomy i siana — a owczarz całemi dniami rozmyślał nad tém szczególném zjawiskiem, że im więcéj skórek przybywa na strychu, tém więcéj owiec ubywa z owczarni.
Dobrzy ci ludzie pragnęli szczerze złemu zaradzić — ale w jaki sposób? Dziedzic w Warszawie — a Warszawa daleko; Berek twierdzi, że najlepszy użytek z siana i słomy jest, gdy je się sprzeda chłopom na wiosnę, a Szpagaciński nie mówi ani tak ani siak... Szpagaciński albowiem już prawie nic nie mówi... Ochrypły głos jego nie rozlega się jak dawniéj po folwarku, nie budzi w nikim postrachu. Wszyscy dyabli siedzą w piekle spokojnie, pioruny drzemią w ołowianych chmurach, wszelkie choroby i nieszczęścia siedzą w swych kryjówkach — gdyż nikt ich nie wywołuje, nikt nie wzywa — nie wymienia nawet ich nazwy.
Zaraz po odjeździe Steina, Berek przyniósł Szpagacińskiemu sporą ilość flaszek, i poczciwy, chociaż srogi ten mąż wlewał w siebie kieliszek za kieliszkiem od samego rana, wlewał dopóki nie usnął, a skoro się przebudził to znów pił, żeby się trochę otrzeźwić, i znów się upijał i zasypiał na nowo.
Sumienie jednak wyrzucało mu bezczynność — usi-