. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
łował się parę razy tłumaczyć przed Berkiem, jako przed reprezentantem dziedzica.
— Widzicie, panie Berku, nie mogę, — żebym tak spuchł!
— Aj! nie powiedz pan paskudne słowo — odpowiadał Berek — teraz różnego słabościów po świecie nie brakuje.
— Kolka, psia kość, mnie męczy i w piersiach piecze jak najognistszy ogień.
— Ny, ny, ja wiem co pan Szpagaciński ma delikatne zdrowie, co nie jest z takich ordynarnych ludzi jak te drugie chamy — ja wiem. Niech pan Szpagaciński wyleży sobie spokojnie, niech wyśpi sobie — niech coś na rozgrzenie wypije...
— A folwark?
— Co folwark! wielgie mecyje folwark! un stoi jak stojał, co jemu będzie — a zresztą przecież ja téż jestem kawałek gospodarz, tyle już lat przy krowach, to żeby człowiek był nawet całkiem przez głowe — toby sobie te głupie gospodarstwo nauczył — oj waj!
— Juści — ale jakby co kiepskiego wypadło, to panie Berku, żebym ja o tém wiedział...
— Co wypadło? co tu może wypadnąć — kołek z płota wypadnie, ale od tego téż się dziura w niebie nie zrobi!
— No — kiedy dobrze — to i dobrze.
— Oj, oj, jak dobrze, żebym ja tak do saméj śmierci miał dobrze, jak teraz dobrze mi jest. — Ja panu tu zaraz przyślę fajn araku, pan Szpagaciński wypije sobie kilka szklanki gorącego haraku z troche herbatem — to będzie zdrów jak, z przeproszeniem, bik.
— Ha, no... niech i tak będzie — jeno że...
— Co?
— Pieniędzy obrzednio — płacić czém nie będzie...
— Nie bój się pan, przecie panu pensya idzie... Cóż to czy pan Szpagaciński przez obowiązku jest, czy co?