. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Nie wiem coby tam ciągnąć, ono już i tak wszystko wyciągnione paskudnie.
— No, — rzekł z rezygnacyą Stein — w ostateczności mamy jeszcze las...
Berek uśmiechnął się.
— Przepraszam pana dobrodzieja — rzekł — z tym lasem to jest bardzo głupi interes.
— No, dla czego?
— Póki on sobie stojał na swoje miejscu, to zdawało się że to jest las... ja sam myślałem, że tego drzewo co tam jest to się nigdy nie przebierze, tymczasem jak chłopy z siekierami tam poszli, jak przewrócili jednę i drugą choinkę, to się zrobiało z tego lasu pole.
— Pole! — krzyknął Stein, chwytając się za głowę.
— Nu — nie tak czyste pole — jest krzaków — leszczyne trochę jest — ale na takie miejsce może być zato fajn nowine, tam się ganc git proso urodzi...
— Więc wychlastałeś cały las?
— Jakto cały? przecież to był tylko kawałek lasu... a po drugie, czy ja jego chlastałem? Ja sprzedałem tylko kilka sztuk — przecież pan sam tak kazał?
Stein zęby zacisnął.
— Jedyna nadzieja na tegoroczny urodzaj... — szepnął sam do siebie.
— Z przeproszeniem pana, o jaki to urodzaj pan mówi?
— No, o życie, o pszenicy — przecież zasieliśmy na jesieni prześliczną kostromkę, wyborowy probstein, sam sprowadziłeś ziarno do siewu...
— To prawda jest... taki probstein to jest fajn probstein, to rarytne ziarno — tylko un lubi zgrymasić czasem...
— Nie rozumiem...
— To ja pana powiem — un jakoś u nas bardzo paskudnie pokazuje — mało co gdzie powschodził.
— Niepodobna!?