. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Prawda, un niepodobny wcale do insze żyto — tylko podług moje umiarkowanie, to ten pijak Szpagaciński musiał pod niego bardzo kiepsko gruntu uprawiać. Ja pamiętam, ja jego nawet mówiłem, że trzeba na taki interes orać głęboko — ale un mi jeszcze paskudne słowo powiedział.
Stein zbladł — przez kilka chwil szybkim krokiem chodził po pokoju, nareszcie zbliżył się do Berka i chwytając go za klapę od kapoty rzekł:
— Jesteście rozbójnicy! złodzieje!
Berek przyjął tę obelgę filozoficznie i z godnością.
— Hast dy gewidział! — rzekł — złodzieje, co to jest złodzieje? kto takie słowo powiedział? Za moje dobroć, za moje serce, za moje prace — ja mam być złodzieje i rozbójniki?... Ja pana do sądu będę zapozwać.
— Rachunek mi zdasz! — krzyknął Stein z mocą.
— Aj waj! ja właśnie chcę rachunek, ja mam dowodów, ja mam sto świadki jak ja dołożyłem ze swojéj własnéj kieszeni — jak mi się od pana jeszcze więcéj niż tysiąc rubli należy! ja w pana majątku utopiłem wszystkie moje pieniądze, ja dla pana własne dzieci skrzywdziłem — a cóż pan myślisz sobie, że to już niema świadki? niema sprawe? nie ma apelacye? niema sąd! że dziś może każdy puryc przyjechać z Warszawy i biednego żydka z całym majątkiem zgubić i zmarnować? czy pan to sobie myśli, czy takie pańskie myślenie jest?
— Ty mnie zniszczyłeś!
— Ja zniszczyłem? to ja pewnie kazałem żeby pańskie holenderskie krowy zdychały? żeby te fornalskie konie, takie waryaty, połomili sobie nogi? żeby owce zdychały? żeby zboże się nie rodziło? żebyś pan od naszych żydków tyle pieniędzy nabrał? — to ja pewnie panu kazałem?
— Cicho bądź! — rzekł Stein groźnie.