. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Panie Fajn — rzekłem uroczyście — czy pan wierzysz w Boga?
— Co nie mam wierzyć?!... czy ja pies, żebym w Boga nie wierzył!..
— Więc módl się! — krzyknąłem przeraźliwym głosem.
— Co? co?! wus y dues?... Rabejnu szeł ejłom!! — co pan kimornik mówi?!
— Daj pan pokój tytułom; w téj chwili ja nie jestem komornik, pan nie jesteś Fajn...
— Nu — co ja jestem?... co pan jesteś?...
— Ja jestem mięso, i pan jesteś mięso... a tam wilki wyją i ostrzą sobie zęby...
— Giewałt! — wrzasnął nieludzkim głosem Fajn — giewałt!... ratuj pan!... dam trzydzieści pięć, trzydzieści siedm, dam pięćdziesiąt rubli! ratuj, panie kimorniku! — ja człowiek i pan człowiek... ja polak i pan polak. Po co mają zginąć dwa polaki?... ratuj pan!
— A licytacya? — zapytałem.
— Niech una idzie w ziemię, z wolantem, z te dwa kobułe i z zaprzęgami!... ratuj pan!
— Zmykajmy więc! — krzyknąłem i rzuciłem się w las, w stronę przeciwną téj, którąśmy iść mieli.
Fajn biegł za mną jak szalony.
Nie sapał, lecz ryczał, jak wół, który wyrwał się ze szlachtuza. Przerażenie dodawało mu sił.
Biegliśmy tak może wiorstę, dwie, i mnie dech już zapierało w piersiach, i ja z gustem położyłbym się pod drzewem, na miękim mchu, aby przespać się kilka godzin, ale zapłakana twarz Anielci stawała przed memi oczami, taka smutna, taka prosząca, że mi się serce krajało...
Żyd padał już ze znużenia, potrzebowałem dodać mu energii, — jeszcze z wiorstę, z półtoréj, w głąb lasu, a w takim razie, żeby pękł, na licytacyę nie zdąży;