. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
rzęs długich z wyrazem tłumionego smutku. Twarz była alabastrowéj białości, figurka zgrabna i wiotka, rączki drobne i szczupłe.
Grała dość długo zapatrzona w jakiś obraz na ścianie wiszący, przechodziła od motywów wesołych do poważnych, smutnych, coraz smutniejszych, aż nareszcie zakończyła tę fantazyę urwanym jakimś akordem, w którym zaklęła żal, jęk i boleść stłumioną.
Wstała od fortepianu szybko i zdawało się, że ma łzy w oczach, otarła je jednak śpiesznie i zniknęła za ciężką portyerą.
Tam znajdował się jéj własny pokoik, najmilszy dla niéj kącik w całym domu. Było w nim jasno, słonecznie, mebelki filigranowe, rzeźbiona szafka z książkami, biureczko małe, z wszelkiemi przyborami do pisania.
Usiadła przy biurku, wydobyła z szufladki zapisany do połowy kajet i zaczęła kartki przerzucać w zamyśleniu. Potém wzięła pióro do ręki i pięknym, wprawnym charakterem pisać zaczęła.
Zajrzyjmy w te notatki, przysłuchajmy się téj spowiedzi dziewczęcia.
... „Nie wiem dlaczego smutna i zgnębiona jestem. Nie wiem dlaczego zdaje mi się, że jakiś głaz leży mi na sercu... Czasem, wśród wesołości i pustoty ogarnia mnie trwoga. Czasem śnię, że biegnę przez pola i łąki samemi kwiatami usłane, przez różane gaje, że pod stopami memi rozciąga się kobierzec aksamitny, miękki, zielony — przerznięty srebrnemi wstęgami strumyków — śnię, że mi jest tak błogo, dobrze, lekko, gdy naraz tuż przedemną, nagle otwiera się przepaść bezdenna, szeroka jak morze, a czarna jak noc... Przepaść otwiera przedemną czarną swoją gardziel, — a ja nie mam siły cofnąć się, skamieniała, bezwładna jestem. Chcę krzyknąć, ale głos w gardle zamiera, chcę uchwycić za cierń nad otchłanią rosnący, cierń krwawi mi dłonie i łamie się jak słomka... Opieram nogę o głaz jakiś — ale i ten