Strona:Klemens Junosza - Wilki i inne szkice i obrazki.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.
„GDY KONWALIE ZAKWITNĄ”
245
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Prosiłam już ojczulka żeby ich nie przyjmował. Niepotrzebni mi oni, nie znają się na niczem — osłabienie moje i niemoc przeminą same, zresztą zaś nic mi nie dolega, nic nie boli.
Poczciwy Leon, przychodzi codzień po południu, ja oczekuję go jak królowa, w wysokim fotelu, miękkim, wygodnym, ubrana zazwyczaj biało, z bukiecikiem fijołków u gorsu. Warkocze puszczam swobodnie — bo on je tak lubi; czasem, sądząc, że ja tego nie widzę, bierze je do ręki i pocałunkami okrywa. Kryje się z tą pieszczotą, sądząc, że rozgniewałabym się może. Dziwny chłopak, on nie wie, że ja naumyślnie oczy przymykam. Ja siedzę, jak królowa w fotelu, on na małym stołeczku jak mój paź — i czytuje mi książki — poezye przeważnie. Słowackiego wiersze brzmią w jego ustach jak najrozkoszniejsza muzyka, jego głos metaliczny, pełny, dodaje im wdzięku i uroku. Gdy Leon mi czyta, ja się upajam harmonią... głos jego mnie czaruje, jak głos syreny. Czasem płacę mu za Słowackiego Szopenem. Leon podaje mi rękę, prowadzi do fortepianu i słucha gry méj zadumany. Zawsze jednak jestem mu dłużną — bo on kilka godzin czyta bez wytchnienia, a ja dłużéj nad kwadrans grać nie mogę. Palce mi wychudły, zeszczuplałam, czuję brak sił.
To ci niegodziwi doktorzy swemi szkaradnemi lekarstwami zrujnowali mi zdrowie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Znów przykre sny zaczynają powracać, znowuż bywa mi smutno...
Nieraz na mojém czole zbierają się chmurki, jestem niekiedy przykra i niecierpliwa. Raz nawet powiedziałam Leonowi, że jest nieznośny, sądziłam, że się obrazi. Ale on, poczciwy, przeprosił mnie jeszcze, po rękach całował. Złote serce ma ten chłopak, a w jego obejściu się ze mną tyle jest łagodności, tyle dobroci szla-