. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Lekarstwo? Aj waj! aby dobre... ja jego zaraz kupię — ja gotówką płacę...
— Dam panu darmo — rzekłem, dobywając z kieszeni flaszkę podróżną płaską. Była w niéj sławna dzięglówka, roboty jednéj z moich ciotek, znakomitéj gospodyni.
Napiłem się sam trochę, a resztę oddałem Fajnowi.
— Pij pan rzekłem, pij do dna, na feler, na przestrach, nie masz nad to lepszego lekarstwa!
Żyd przylgnął do flaszki jak pijawka, łykał gorączkowo; chciwie — i wnet zaczerwieniły mu się policzki, oczy nabrały dziwnego blasku, ciepło rozeszło się mu po żyłach. Upił się.
— Panie kimorniku — rzekł — jak pan myśli, czy taki feler to może się wytrzęsić? bo ja sobie bardzo wytrzęśniłem.
— Kto wie? może.
— Aj, żeby to buło prawda, to jabym już nie potrzebował wolant na resory — jabym Sakowiczowi prolongował, rozłożył na raty. Ja mam taką naturę, że nie lubię komu przykrość zrobić.
— Próbuj pan spać; — odrzekłem.
Nie trzeba było długo namawiać.
Żyd rozmarzony wódką usnął, ja zmęczony wyciągnąłem się z rozkoszą na świeżéj murawie.
Kiedyśmy się przebudzili, była już blizko dziesiąta rano.
Błądziliśmy jeszcze kilka godzin po lesie, a przybywszy do najbliższéj wioski, nie mogliśmy dostać koni, gdyż wszyscy chłopi pojechali na odpust.
Licytacya spełzła na niczem. Anielcia została ocaloną.
Przyjaciel mój przyniósł pieniądze, które oddał Fajnowi. Po żniwach Sakowicz zwrócił mi je z serdeczném podziękowaniem.