Strona:Klemens Junosza - Wilki i inne szkice i obrazki.djvu/284

Ta strona została uwierzytelniona.
274
KLEMENS JUNOSZA
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Obsadzony wysokiemi topolami gościniec wyglądał świątecznie, — uroczyście prawie... poważne pary małżonków kroczyły majestatycznie i powoli, przed niemi zaś defilowały córeczki, wystrojone jak na wielkie święto, w całéj pełni powabów i wdzięków. Zdawałoby się, że całe miasteczko naznaczyło sobie rendez-vous tu, pod smukłemi topolami.
Pani burmistrzowa, faktyczna rządczyni miasta, przy ktoréj cienki małżonek, wyglądał jak szpada przy okazałym boku dygnitarza, przygryzała złośliwie wargi, niezadowolona z całego świata, a najbardziéj z tych matek, które ośmieliły się wyprowadzić także swe ukochane córeczki na pokaz... Trzy burmistrzówny, przystojne, silnie zbudowane blondynki, defilowały po piaszczystym gościńcu z gracyą i wdziękiem, oddając ledwie dostrzeżone ukłony miejscowéj młodzieży, któréj konkurencyjne papiery w dniu przyjazdu doktora najfatalniéj spadły...

Panie całowały się serdecznie, wyrażając swą radość z powodu miłego, a niespodziewanego spotkania — i przeklinając w duszy jedna drugą, że przyszła tu w téj chwili.
Do właściwego celu wycieczki nikt się nieprzyznawał, ale oczy wszystkich zwrócone były w jeden punkt, i lada fura żydowska, lada chłopski wóz zdążający ku miastu, zwracał na siebie powszechną uwagę.
Biegły ku niemu wejrzenia czarnych i modrych oczu — a mamy przymrużając źrenice, zapytywały się w duchu: On? czy nie on?
Już słońce zaszło; księżyc wypłynął na pogodne niebo — należało wracać. Zawiedzione w nadziejach towarzystwo opuściło placówkę, a w kilka godzin późniéj cała populacya sławetnego grodu X. nad X. usnęła snem sprawiedliwego.
Dla ścisłości kronikarskiéj dodać należy, że téj nocy wszystkim panienkom śnił się przystojny i młody