. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
serce, oraz niewiasty z choremi bardzo i delikatnemi dziećmi na rękach.
Młody lekarz, niepraktyczny jeszcze w swoim zawodzie, nieumiejący spać, gdy pacyent potrzebuje pomocy, zabrał się do oglądania chorych, którzy zachwyceni byli jego troskliwością nadzwyczajną i starannością z jaką usiłował zbadać chorobę.
Odpowiadał na niezliczone pytania żydówek, powtarzał po dziesięć razy informacye co do czasu używania lekarstw i co do dyety; ze świętą cierpliwością słuchał opowiadania o zadawnionych cierpieniach cioci Ruchli, która od czasu owdowienia, zupełnie utraciła delikatne swe zdrowie...
Pytanie „co się należy?” żenowało niesłychanie młodego lekarza, wstydził sie brać honoraryum od narzekających na straszną biedę i drożyznę żydówek, podsuwających po kilka wytartych miedziaków.
— Proszę tam kłaść w puszkę... mówił, wskazując jakieś blaszane pudełko od tytuniu.
Pacyenci korzystali z dyskrecyi i zamiast dwóch złotych, rzucali po 20 groszy, a owdowiała ciocia Ruchla przez omyłkę położyła dziesiątkę, a wzięła z puszki reszty złotówkę. —
Można się domyślić, że zbiór niebył nadto obfity, lecz cóż to stanowi? Pierwszy dzień... Niech no się ruszy inteligencya miasta, okolica, wtenczas dochody popłyną jak fala wzburzonego potoku... Wypadnie kupić kassę ogniotrwałą, żeby owe skarby przed złymi ludźmi ukryć bezpiecznie.
Inteligencya miasteczka nie dała długo czekać na siebie... Co raz to jaka służąca z bilecikiem zapraszającym wpadła, a wszystkim było pilno, wszędzie niebezpieczeństwo zagrażało. Osobliwa epidemja nawiedziła tego dnia wielce sławetne miasto X. nad X., epidemia dziwnego rodzaju, jakiéj od samego Hipokratesa nie notowały jeszcze roczniki medycyny...