. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
spóźnionéj pory posłała policyanta po Icka, z rozkazem, żeby go natychmiast żywego lub umarłego dostawić.
Icek Kapitan, wyciągnięty gwałtem prawie z betów, stawił się przed „gospodynią miasta,” cichy, pokorny, podobny raczéj do zmokłéj kury, niż do sprytnego faktora.
Delikatnym rozumem Icek przeczuwał burzę.
— Gdzie doktor!? krzyknęła pani burmistrzowa.
— Przepraszam wielmożne pani prezydentowe, że un tu był to ja wiem; że mu tu już nie ma, to téż wiem; a gdzie on teraz jest, to ja wcale nie wiem....
— Więc wyjechał! wyjechał niegodziwiec, niewdzięcznik! wyjechał...
— Nu, a co un miał zrobić?
— Jakto co? to mi zabawne pytanie! siedziéć z nami, czy mu tu źle było... kwiatami był obsypany!... jak męża kocham, kwiatami!
— Właśnie, un bez te kwiatów ucieknął.
— Dlaczego?
— Jak pani prezydentowe chce? Nasze żydki choć po parę groszy jemu dawali; kiepsko dawali, ale zawdy to było pieniądzów, a państwo to jemu dawali kwiatów; czy z przeproszeniem wielmożne panie un krowa był, żeby miał ziele jeść? Un wąchał tych kwiatów, a jak się dowąchał co tam więcéj nic niema, to ucieknął napowrót do Warszawy.
Wyrecytowawszy tę tyradę, Icek skłonił się i wyszedł, pani prezydentowa zaś zamyśliła się smutnie, a późniéj długo, długo rozmawiała z córkami.
Nazajutrz we wszystkich ogródkach w X. nad X. powyrywano kwiaty i powyrzucano je za płoty, zaś do dziś dnia jeszcze pani Bajla płacze, że na paciorki i włóczki niema żadnego popytu.
Młody lekarz osiedlił się w sąsiedniéj gubernii, nauczył się upominać o swą należność i kwiatów nieprzyj-