. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
czenia znakomitego finansisty, ludzie ci jedli tak dużo, że żaden na świecie majątek nie mógł tego ciężaru wytrzymać. W dalszym ciągu, dla oszczędzenia owsa, siana i słomy sprzedano co lepsze konie i woły; sprzedano téż zaprzęgi, żelazne brony, wozy i pługi — jako przedstawiające martwy, a zatém zupełnie nie produkcyjny kapitał. Jaśnie wielmożny dziedzic pozostawił tylko sobie czwórkę koni do wyjazdu, szykowną wprawdzie, ale niezupełnie dobraną, gdyż cała czwórka posiadała jedno tylko zdrowe oko — no! ale za to było w niéj szesnaście nóg... kulawych. Czwórką tą powoził daleki krewny dziedzica Fiszel, chłopak tak dalece sprawny i zręczny do koni, że raz o mało za to do kryminału go nie wsadzono.
Urządziwszy tedy administracyę „Wydmy” i zaprowadziwszy nieuniknione reformy w gospodarstwie, pan Abraham Jojne Kuropatwa postanowił zawiązać stosunki sąsiedzkie i poskładać obywatelom okolicznym wizyty. Pewnego więc dnia, Fiszel, przy pomocy czerwonowłoséj Łai, wyczyścił dziedzicowi buty, oskrobawszy je jako tako z błota, wytrzepał paradną racinową szatę, oraz bardzo piękną pluszową czapkę — i zaprzągł wszystkie cztery rumaki do bryczki.
Z wielkim trzaskiem i gwałtem zajechał pan Kuropatwa przed ganek sąsiedzkiego dworku, lecz nie śmiał zsiąść, gdyż psy przywitały go bardzo złośliwém ujadaniem. Nareszcie szlachcic usłyszawszy hałas, przybiegł ze stodoły i pana sąsiada do pokoju poprosił.
— Niech mnie krowa zdechnie, — mówił gość — jeśli ja mam do pana jaki interes, tylko ponieważ tak blizko mieszkam, więc chciałem po sąsiedzku, zrobić panu moje uszanowanie.
— Dziękuję, bardzo dziękuję panu — odrzekł szlachchcic — bardzo mi jest przyjemnie, ale pan z drogi, wartoby się czémś posilić.