. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
brzęczały rozgłośnie. Zaczął się przyglądać tym pracowitym owadom i ze zdumieniem dojrzał, że każda pszczoła ma wąsy, twarz opaloną, że brzęczy głośno i buńczucznie, ale miód robi zawzięcie. To jego pasieka, jego pszczoły, a on sam, dziedzic tego wszystkiego, jaśnie wielmożny Abraham Jojne Kuropatwa, przelewa doskonały miód w beczki i obdziela nim swe potomstwo i potomstwo swych dzieci, a pszczoły brzęczą od świtu aż do zmroku późnego... Śliczny sen, szkoda tylko, że złośliwe muchy przerwały go zbyt prędko. Abraham oczy przetarł, przeciągnął się. Rzeźkim się poczuł. Wychylił głowę z altanki, puścił wzrok po zielonych klombach, po widniejących w dali zagonach warzywa, nareszcie spojrzał na domki pszczole, które z daleka wyglądały jakby jakie czyściutkie, miniaturowe miasteczko. Na ten widok miód mu się przypomniał, ten dobry, słodki miód, który niegdyś kockiego rabina z ciężkiéj niemocy podźwignął.
— A gdyby téż jeszcze obaczyć i spróbować?
Śmiało zbliżył się do pierwszego ula i zaczął koło otworu majstrować. Wtém brzęk się zrobił. Pszczoły wartownice, stojące na straży wylotu, rzuciły się na nieproszonego gościa i kilka żądeł utkwiły w nosie i obliczu ciekawego agronoma.
— Gewałt! gewałt! — zaczął wrzeszczyć pan Abraham, uciekając z całéj mocy.
Stangret Fiszel, który w tymże czasie, nie mając innego zajęcia, zabawiał się kradzieżą gruszek w ogrodzie, przybiegł na ratunek, ale pokąsany również, dopomagał tylko swemu panu krzyczéć i lamentować.
Usłyszał krzyki powracający z pola szlachcic i pośpieszył gościowi swemu z pomocą. Wyjęto żądła, zastosowano jakiś środek domowy i w pół godziny późniéj spuchnięty Fiszel zajechał po swego bardziéj jeszcze spuchniętego pana.