. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
i nie zważając wcale na nasze przybycie, czytał coś z wielkiéj księgi, rozłożonéj przed nim na stole.
— Panie Abrahamie! panie gospodarzu! — zawołał któryś z kolegów — chodźże pan do nas, powiedz-no nam co masz? co tu można dostać?
Żyd podniósł się, wyprostował, i gładząc brodę, wszedł do izby.
— Nie jestem Abraham — rzekł z ukłonem — moje imię jest Froim; widzę że panowie nie tutejsi, skoro nie znają starego Froima.
— Froim, Froim — powtarzał jeden z kolegów, to imię często wspominał mój dziadek nieboszczyk, który przed laty mieszkał w tych stronach.
— A przepraszam, jak godność pańskiego dziadka?...
— Nosił to samo nazwisko co ja — odrzekł zapytany — Brzozowski... miał niegdyś w tych stronach majątek Czarny-bród.
W oczach żyda zajaśniał blask szczególny.
— Pan Brzozowski! — zawołał — pan Brzozowski, wnuk pana Walentego... wnuczek rodzony! Pozwól pan, niech się panu przypatrzę!... Tak, tak, pan podobny jesteś do dziadka... tylko tamten nie lubił się śmiać, tak jak pan...
Kolega mój zawstydził się trochę.
— No, nic nie szkodzi, nie szkodzi; — rzekł Froim — młodzi panicze lubią czasem śmiać się ze starego żyda, bo na to są młodzi panicze... a na to jest stary żyd, żeby się z niego śmieli.
— Ale, pozwól pan...
— Nieboszczyk dziadek pański rozumiał to inaczéj, i ja rozumiałem inaczéj... ale, co prawda, i na świecie także było inaczéj; dziś jest niedobrze, bardzo niedobrze... ale może to lepiéj, Pan Bóg wie, co robi...
— Jakto, co pan mówisz? więc to lepiéj, że jest teraz niedobrze na świecie?