. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
chłonęła zapasy, trzeba było domek obdłużyć nawet. Umarł mąż, umarł biedaczysko i emerytury nawet wysłużyć nie zdążył... Czy widzi teraz z wysokiego nieba swą towarzyszkę życia, czy słyszy, że ona gra tu w brudnéj, zadymionéj knajpie, ona, pani adjunktowa, szanowana tak niegdyś w miasteczku!!
Gra w bawaryi: „Promenade au clair de lune” — przechadzka przy świetle księżyca, ale dusza jéj jest gdzieindziéj. — Dusza jéj błądzi właśnie przy świetle księżyca na cmentarzu, wśród ukochanych grobów. Tuż przy kaplicy pod brzozami dwoma, mąż spoczywa snem wiecznym... już się i mogiła jego zapadła, i krzyż na niéj pochylił... nawet blacha z napisem na ścianie kaplicy przybita już zblakła, deszcze z niéj pozmywały litery, tylko smutku z serca zmyć nie mogły, boleści ukoić nie zdołały... Zapadła się mogiła męża... zapadła jak pierś osieroconéj wdowy... jak jéj oczy, które tyle łez wypłakały... Bo jakże nie miały wypłakać?! Jeszcze nad grobem męża trawa dobrze nie porosła, a już grabarz dla syna grób kopał. To jeszcze cięższa strata, jeszcze boleśniejsza rana. Matka grzebiąc dziecię, grzebie część własnéj istoty, grzebie swą dumę, szczęście, nadzieję.
Jéj syn, ten dzielny chłopak, który się uczył tak dobrze, który miał być pociechą i opieką matki na starość, zginął nieszczęśliwie, niespodziewanie, nagle. Padł ofiarą swéj własnéj szlachtności i poświęcenia się dla drugich...
Nieszczęście!
Poco chodził nad brzeg rzeki, poco ujrzał jakąś kobietę tonącą? Bez namysłu rzucił się w bystre nurty wody i byłby wyratował ofiarę nieostrożności — lecz ta objęła go konwulsyjnie za szyję, skrępowała ruchy w żelaznym, rozpaczliwym uścisku i poszli na dno oboje — oboje już martwych wydobyto.
Był to grom dla matki okropny — ale i ten przeżyła, gdyż ją jeszcze nowe krzyże czekały, gdyż jeszcze