. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Pani! pani! co pani wyrabia?
Muzyka ucichła. Ręce radczyni opadły bezwładnie.
— Pani coś jest, pani chora jesteś — zawołała z przerażeniem gospodyni. — Józiu! Maniu! ruszcie się, wody tu dajcie natychmiast!
Biedna kobieta westchnęła ciężko, spojrzała na gospodynię, na gości, na liczne kufle rozstawione po stołach i wnet przypomniała sobie gdzie jest.
— Przepraszam panią — rzekła — trochę mi było niedobrze... sama nie wiem co grałam...
— Ach, co pani grała! i ja nie wiem co pani tam grała — takie granie to w kościołach grywają.
— Niech mi pani wybaczy... poprawię się — rzekła cicho — zagram co innego...
W gronie gości znalazł się jakiś felczer.
— Ej, co pani zagra — rzekł — kiedy pani ledwie siedzi na krześle. Pani gospodyni, kieliszek wina dać — a jak nie — to ja funduję i basta!
— Nie zawracaj pan głowy z swoją fundą... cóż to, ja pożałuję dla choréj? za pieniądze będę dawać — jak jaka aptekarka, widzisz go, jaki mi fundator!
Pobiegła do bufetu, nalała kieliszek wina i przyniosła cierpiącéj. Ta wypiła do dna, wszystko, chciwie; rumieńce wystąpiły jéj na policzki.
— Może jeszcze — rzekła gospodyni — proszę, niech sobie pani nie żałuje, ja mam tego dobrego dosyć — bardzo proszę.
— Nie — nie, dziękuję pani — już mi dobrze, już mi zupełnie dobrze... mogę już grać...
— No, Bogu dzięki, myślałam, że się pani rozchoruje — ale kiedy pani grać może — to już dobrze.
— Mogę, mogę... zagram w téj chwili.
— Tylko proszę pani, nie tak jak przedtém — coś wesołego koniecznie — to goście najlepiéj lubią.
— Wesołego... ha! dobrze — postaram się, zagram coś bardzo wesołego, skocznego...